Yushi to dziewczyna, która chodziła ze mną do klasy. Gdy tylko przeczytałam jej yaoi i wiedziałam, że musicie to zobaczyć. Miłego czytania :)
BaliBliss
"Ostatnia minuta"
Zagubiłem się w sobie. Moje prawdziwe „ja” uciekło gdzieś w kąt.
Została tylko wszechogarniająca mnie pustka. Ból samotności oplatał mnie
coraz mocniej. Cierpienie ściskało moje serce. Tonąłem w smutku. W
cierpieniu. Byłem tak bardzo bezradny w chorobie, która mnie zabijała od
środka. Czułem to każdym nerwem. Każdym mięśniem, każdą komórką ciała.
Czułem, że nikt mnie nie potrzebuje. Nikt nie kocha. Wszyscy nienawidzą.
Świat miał mi za złe wszystko co do tej pory robiłem. To wszystko, to
tak naprawdę jest tylko i wyłącznie moja wina. Ludzie ranią, nawet o tym
nie wiedząc. Niszczą. Zabijają. Sprawiają, że chory czuje się na
miejscu stracony. Chce umrzeć. Jest to jedyna kołatająca się z boku na
bok myśl potencjalnego samobójcy. Kogoś takiego jak ja.
Pocięte nadgarstki.
Nogi.
Ramiona.
Brzuch.
Wszędzie pełno krwi, a w dłoni niewinna żyletka skąpana w czerwonej
cieczy. Ten widok zawsze sprawiał, że czułem się lepiej. Jakby na chwilę
wszystko ze mnie uleciało. Czułem się taki lekki. Jednak ta ulga nigdy
nie trwała długo. Z chwilą spojrzenia w lustro, które było zawieszone
nad biurkiem, ponownie witał mnie smutek i psychiczny ból. Odbicie w
owym przedmiocie przedstawiało potwora. Kogoś odstającego od norm
społecznych. Mnie. Nienawidziłem swojego ciała. Swojego życia. Samotność
pożerała mnie całego. Jednak to śmieszne…pomimo tego, że mam Ciebie
czuję się taki opuszczony. Przez nikogo nie kochany, choć mam nadzieję,
że to nie prawda. Ty mnie kochasz. Kochasz mnie, prawda?
Bezsens otaczający wszystko przytłaczał mnie już od dawna. Nie
potrafiłem sobie z tym poradzić. Każda godzina wymagała ode mnie walki,
która mnie przerażała. Nowy dzień zwiastował nowe problemy, nowe
kłótnie. Wymagał ode mnie niemożliwego. Tak bardzo cierpiałem.
Jednakże, ty kazałeś mi żyć. Nie poddawać się. Oddychać każdą chwilą
pełną piersią. Dla Ciebie chciałem przetrwać. Byłeś dla mnie prawdziwym
przyjacielem. Co z tego, że czułem do Ciebie coś więcej. To nie jest
ważne. Chciałem dla Ciebie przeżyć kolejne dni, powiedzieć co czuję. Ale
ciemność, strach i zmęczenie jednak pokonały mnie. Pochłonęły.
Sprawiły, że poddałem się. Uległem im. Upadłem na kolana. Jednak
przecież samobójstwo nie jest straszne. Nie bój się. To jak sen. Wieczny
sen z którego nigdy się nie obudzisz. Przyjemna rzecz. Śmierć do mnie
macha od kilku lat. Ciepło nawołuje. Koi moje zszargane nerwy. Kusi
niczym wąż zakazanym owocem.
Nie martw się o mnie. Będę szczęśliwy.
Kochałem Cię Jonghyun, kocham i kochać będę.
Czytając ten list, moje oczy były coraz bardziej załzawione. Ze słowa na
słowo, moje serce przepełniał coraz większy strach. Z przerażenia nawet
nie zauważyłem, kiedy trzymana przeze mnie kartka papieru wylądowała na
zakrwawionej podłodze. Rozbieganym wzrokiem rozejrzałem się po
pomieszczeniu. Nigdzie go nie było. Wszędzie tylko czerwień i czerwień.
Po moim policzkach spływały łzy. A z ust wydobywał się krzyk. Wołałem.
Kilka razy. Nikt nie odpowiedział. Jednak nie miałem zamiaru się poddać.
Pomimo ogromnego bólu, który ściskał moje niepewne serce, rzuciłem się
biegiem do kuchni. Na kafelkach ujrzałem tylko zniszczone kubki. Miliony
niebieskich kawałeczków i jeden większy fragment, przedstawiający
srebrny klucz. Ten kubek był ode mnie. Dostałeś go na siedemnaste
urodziny. Na ten widok w moich oczach zawirowało jeszcze więcej łez.
Byłem przerażony obecną sytuacją. Mogłeś umrzeć, a to wszystko moja
wina. Mogłem dać Ci więcej uczucia. Mogłem wyznać prawdę. Cholera,
jestem idiotą! warknąłem na siebie w myślach. Jednak nie zastanawiając
się długo, ponownie ruszyłem biegiem. Tym razem do łazienki. I dobrze
wybrałem. Tyle, że drzwi były zamknięte, gdy próbowałem je otworzyć. Bez
wahania w kilka sekund zostały przeze mnie wyważone i z głośnym hukiem
upadły na ziemię. Wpadłem do pomieszczenia i ujrzałem cię. Leżałeś
zakrwawiony na podłodze.
-Key! – krzyknąłem i upadłem obok Twojego ciała, delikatnie chwytając
poranione ręce. To wszystko było tak niedorzeczne, że ledwo mogłem się
ruszać. Drżącymi dłońmi sięgnąłem po apteczkę, która była w półce i
wyciągnąłem bandaż. Szybko obwiązałem pocięte nadgarstki i zadzwoniłem
na pogotowie opowiadając całe zdarzenie. Rozłączając się zauważyłem, że
nie straciłeś przytomności do końca. Nie kontaktowałeś ze światem
zewnętrznym, jednak Twoje gałki oczne się ruszały. Odetchnąłem trochę
uspokojony. Chwyciłem cię mocno za rękę i splotłem nasze palce. Obie
dłonie przyłożyłem do ust, szeptając pocieszające słowa.
-Boże, Key! Ja też Cię Kocham! Kocham Cię Kluczyku!- wrzasnąłem, a z
moich oczu pociekł wodospad łez. Tak bardzo się o niego bałem – nie
umieraj, błagam! Ja Cię Kocham! Tak strasznie bardzo!
Moje słowa z wolna traciły sens, gardło miałem tak ściśnięte przerażeniem.
Karetka przyjechała już po kilku minutach. Zgarnęła nas do wozu i
odjechaliśmy na sygnale. Cały czas trzymałem Twoją rękę. Nie chciałem
jej puścić. Nie chciałem Cię już zostawić.
Lekarze zawieźli Cię na stół. Okazało się, że połknąłeś bardzo dużo
tabletek nasennych. Musieli ci przepłukać żołądek. Bałem się. Nawet nie
wiesz jak bardzo. Adrenalina krążyła w moich żyłach jak szalona. Prawie
pobiłem jedną z pielęgniarek, kiedy poinformowała mnie, że dalej nie
mogę z Tobą iść. Że muszę zostać na korytarzu i czekać. Bo to jedyne co
mogę w tej chwili zrobić, prawda? Usiadłem więc na podłodze, podkuliłem
nogi i oczekiwałem. Nie wiem ile spędziłem tam czasu. Godzinę, dwie. A
może nawet więcej. Jednak w końcu wywieźli cię z sali operacyjnej i
przydzielili pokój. Byłeś nieprzytomny, a ja siedziałem przy tobie non
stop. Bez przerwy. Nie wychodziłem nawet na jedzenie. Tak bardzo się o
Ciebie martwiłem.
Aż w końcu się obudziłeś. Twoje blade powieki uniosły się i spojrzałeś
na mnie swoimi pięknymi brązowymi oczami. Włosy miałeś rozwalone, a
policzki zarumienione. Wyglądałeś uroczo.
- Jonghyun… – wyszeptałeś – …co ty tutaj robisz?
- Przeczytałem list – mruknąłem z ledwością powstrzymując płacz.
- Ach – mruknąłeś – i co zamierzasz zrobić z tym fantem?
Poczułem, że z moich oczu znowu ciekną łzy. Nie potrafiłem ich
powstrzymać. Nie teraz. Nie w takiej chwili. Jednak tym razem były to
łzy szczęścia. Nie smutku i strachu.
- Och, Kim! Tak się bałem – zaszlochałem i objąłem go, puszczając dłoń,
którą swoją drogą bezustannie trzymałem w uścisku – Kocham Cię, słyszysz
głuptasie? Kocham Cię! – Krzyknąłem i przylgnąłem tęsknie do Twoich
zaróżowionych ust. Zawsze tak bardzo chciałem ich skosztować, ale nigdy
nie było mi to dane. Dopiero teraz – nigdy więcej mi tego nie rób,
jasne? – spojrzałem na Ciebie uważnie, a Twoja mina mnie trochę
przeraziła. Przedstawiała mieszankę zdziwienia z jeszcze czymś, czego
nie umiałem do końca zdefiniować. Może to była niepewność.
- Też Cię Kocham – stęknąłeś i przyciągnąłeś mnie do siebie gwałtownie,
ponownie łącząc nasze usta w pocałunku. W tamtej chwili byłem spełniony.
Czułem, że ty też byłeś przepełniony radością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz